21 listopada 2010

Stella

po prostu Stella

Hallo, jestem Stella! Mam niecałe 8 tygodni i jestem labradorem. Nie mogę wiele opowiedzieć o swoim życiu, nie mam jeszcze swojej własnej rodzinki, cały czas przebywam razem z moją mamusią i moim rodzeństwem. Jestem bardzo szczęśliwa, dużo śpię, dużo jem i ogólnie wszystko jest w porządku. Czekam, co przyniesie mi życie :).
Dzień zaczęłam od myśli: „Ciekawe co dzisiaj się stanie”, zjadłam śniadanko i zaczęłam bawić się z moim rodzeństwem, nagle rozległ się dziwny dźwięk coś w stylu: „Dzyyyyń”, okazało się, że to przyszli ludzie! I to nie „jacyś” ludzie, ale ludzie, którzy mają dzisiaj jedno z nas zabrać do domu!!! Patrzę.. idą w naszą stronę zaczynam się turlać i po prostu wyglądać słodko (wiem, że człowieki to lubią) Udało się! Wzięli mnie na ręce! Dobra, dobra spokojnie, czas na krok drugi- lizanko po twarzy. Ha Ha Ha udało się biorą mnie do domku!!! Aż się wzruszyłam...
Okazało się, że mamy całkiem długą drogę do pokonania, zanim dotrzemy do domu, ale co tam, warto było. Jadę sobie z tyłu razem z 11-letnią Kingą, ona chyba naprawdę mnie lubi, głaszcze całuje, bawi się za mną.. zapowiada mi się cudowne życie.
Dobra, ok, dojechaliśmy, jeeeju ja już nie mogę muszę siusiu! Ooooo jak dobrze, traweczka, traweńka, wszystko pod kontrolą. Zaraz, zaraz, Kinga mnie bierze na ręce. Co jest?! Wróć, wchodzimy do domu i teraz czuję pod dupcią ciepłe i przytulne miejsce:
-To Twoje legowisko Stelluniu- mówi dziewczynka- tutaj będziesz spać.
Taaak, bardzo mi się to miejsce podoba, ale teraz nie czas na spanie! Ja chcę się bawić, idę troszkę ich popodgryzać..
-Ejj, jak to „Jest już późno i trzeba iść spać”?!?! Ja chcę siku! Wstawać!!!
-Uciszcie Stellę!!!-wrzeszczał opiekun zwany „tata”
-Ciii, wstawaj i idź z nią na dwór- powiedziała pani zwana „mamą”
-Idę idę-mruknął „tata” i chciał nie chciał musiał iść ze mną na dwór.
Ale tu zapachów. O o o o ! Tam w krzakach, coś się rusza! Dogonię to. I rzuciłam się w pościg.
-STELLA!- wołał „tata”
Ale ja byłam zajęta..
Ejj, zaraz zaraz, to nie jest mój domek!! To jakieś zimne pole, a w dodatku jest środek nocy.. O nie. Zgubiłam się. Chce mi się płakać.
-Ratuuunku! Pomocy!- zaczęłam wołać
-Mała i co tak krzyczysz?- odezwał się nieznajomy głos- aaa, to Ty mnie goniłaś? Dzieczynko
niemądra, tylko po co? Ja chciałem przespać nockę, nie musiałaś mnie od razu gonić.
-Przepraszam.. nie chciałam pana wystraszyć-odpowiedziałam cichutko
-Eee tam, zaraz wystraszyć. Jestem Piorun, kundelek. A Ty? Jak się nazywasz i czego potrzebujesz?
-Ym, ja nazywam Się Stella i wiesz.. jak Cię goniłam to się zgubiłam, możesz mnie odprowadzić do domu?
-Jasne mała. Ale możemy rano?
-Oczywiście, ale daj mi jakieś ciepłe miejsce do spania.
-Spoko, wtul się we mnie i razem przeczekamy do rana.
-Dobrze- odpowiedziałam i poszliśmy spać.
-STELLA!!! -Wszyscy oszaleli z radości gdy mnie zobaczyli.- wróciłaś nareszcie wołała Kinga- A kim jest Twój nowy kolega?-zapytała, a mnie zrobiło się smutno, bo Piorun będzie musiał wrócić na te zimne pola...
-Do mnie „cmok” „cmok”-zawołał Pioruna „tata”
Piorun ochoczo podszedł, okazało się, że pies bardzo spodobał się mojej rodzince i został z nami na zawsze.
Jak widzicie wszystko dobrze się skończyło, a może nawet bardzo dobrze, jesteśmy teraz naprawdę szczęśliwą rodziną. Do zobaczenia innym razem!
Stella.


Autor:Adrianna „Ada” Zalewska

14 listopada 2010

Saba

Nazywam się Saba. Mam 8 lat. Jestem nieduża, czarna i kudłata. Gdy miałam dwa lata trafiłam do schroniska. Opuściłam je ponad rok temu, jednak jego wspomnienie wciąż pozostaje we mnie żywe.
Często zdarzało się, że nie miałam co jeść i było mi zimno. Czy wiesz, jak czuje się pies zamknięty w ciasnym boksie, pozbawiony jedzenia i ciepłego okrycia w środku zimy? Ty jesteś człowiekiem, nigdy do końca nie zrozumiesz jak to jest, gdy nawet nie umiesz stworzyć w wyobraźni wizji pełnej miski i miękkiego dywaniku przy kominku. Ja nie umiałam, w końcu jestem tylko psem. Ale ogrom mojego cierpienia przytłoczyłby niejednego człowieka. A co dopiero takiego „tylko psa” jak ja?
Wbrew temu, co może myślisz, głód i zimno nie były najgorsze. Czy wiesz, co jest największym marzeniem każdego psa? Mieć swojego własnego Człowieka, który mógłby podrapać cię za uchem, wyprowadzić na spacer. Spotkałam w schronisku całe mnóstwo psów, które z wycieńczenia głodem nie były w stanie chodzić. Jednak nic tak nie dokuczało żadnemu z nas, jak głód miłości. Tego z niczym nie da się porównać – nawet z pchłami.
Jednak teraz jestem szczęśliwym psem. W końcu mam swojego własnego Człowieka! Codziennie chodzimy na długie spacery, każdego wieczora w mojej misce znajduję przeróżne smakołyki, mam swoje własne posłanie, w którym nigdy nie jest mi zimno. Mój Człowiek głaszcze mnie, bawi się ze mną i nie krzyczy, jeśli pomylę jego buty z nową zabawką lub zapomnę, że łap nie wyciera się o kanapę. Wreszcie mam do kogo się przytulić, kogo polizać po policzku i na kogo warknąć, gdy przegoni mnie z pościeli.
W schronisku zostało wielu moich przyjaciół – Sonia, Reks, Bruno... Może chciałbyś zostać człowiekiem któregoś z nich? Nie zapominaj też, że jest inny sposób, aby pomóc tym, którzy głodują i marzną w schronisku. Parę złotych nie zrobi tobie dużej różnicy, ale może uratować życie jednego z moich przyjaciół, którzy nie mieli tyle szczęścia, co ja i wciąż czekają na swojego Człowieka...


Autor: Magdalena Jędrzejuk

13 listopada 2010

w skrócie o nas

Inicjatywa Zwierzakom pstryk!
To akcja która powstała z potrzeby dobrego serca i kreatywności Ślązaków ;)
W roku 2009 udało nam się zorganizować wystawę fotograficzną "Zwierzakom pstryk!" celem było zebranie kocy, jedzenia i przede wszystkim pieniędzy na psiaki z Zabrzańskiego schroniska Psitul mnie.



Chcemy częściej organizować wystawy których motywem byłyby psiaki, pod względem graficznym, oczywiście miejsce dla innych zwierzaków także się znajdzie :)

'Etymologia':
Zwierzakom - bo dla zwierząt
pstryk - bo fotograficznie
! - żeby było o nas głośno ;)

Na pewno będzie można kupić zdjęcia i pocztówki z psiakami, w planach także kalendarze, albumy fotograficzne, może nawet ukaże się ilustrowana książeczka z opowiadaniami o czworonogach.

"Historie przez życie pisane" - Misio zmotoryzowany


Trafił do nas 29.12.01. 
I był to dla Misia najwyższy czas, bowiem od trzech dni leżał w zaspie śniegu, przy temperaturze – 15 stopni !
Leżał na poboczu drogi, potracony przez samochód z przetraconym kręgosłupem. Leżał, czekał, nie tracił nadziei. Choć chwilami ciężko było być dobrej myśli... Tylu ludzi przejeżdżało, przechodziło obok ale Misia nikt nie widział. A on leżał sobie cichutko, pogodzony z losem. Już z daleka go dostrzegliśmy: ruda plama na białym poboczu. Próbował odczołgać się dalej od nas, pewnie nie raz już otrzymał razy, pewnie i teraz spodziewał się raczej czegoś złego. Ale jednak zaufał nam. Nie do wiary, ale już w samochodzie próbował się z nami bawić. Po tym wszystkim, co przeszedł ! Nikt nie dawał nam szans, że da się Misia uratować, ale wspólny wysiłek opłacił się. Pierwsza zajęła się nim Pani doktor z lecznicy na ul. Stefana. Prześwietliła Misia, dała leki i pożyczyła drzwi od szafki, aby bezpiecznie, nie uszkadzając bardziej kręgosłupa, przewieźć go do domu. Pierwszy tydzień był straszny i dla nas i dla Misia. On musiał przyzwyczaić się do nowej sytuacji, my zaś do ciągłego sprzątania, ponieważ niestety nie wstawał i wszystkie potrzeby załatwiał pod siebie. Ktoś poradził nam pieluchy i to już był wielki krok naprzód. Misiek doskonale wiedział, że najpierw jest mycie, potem smarowanie balsamem, aby nie porobiły się rany, a następnie zakładanie pieluchy i mocowanie jej taśmą klejącą. Po ostatnim etapie Misiek uciekał ! Po swojemu ciągnąc tylne nogi za sobą a i tak potrafił dogonić niejednego psa i solidnie przetrzepać mu futerko!Ale, jak przyszłość miała pokazać, wszystko, co najlepsze było jeszcze przed Miśkiem. W naszym domu pojawił się Pan Mariusz. Przypadkiem usłyszał, ze jest pies, który nie chodzi, a ponieważ z zawodu jest masażysta postanowił zobaczyć, co da się z tym zrobić. A dało się bardzo wiele. Pan Mariusz widząc z jaką radością Misiek podchodzi do życia i wszystkiego, co go otacza postanowił zrobić mu wózek. Dzięki niemu i mojemu mężowi, którzy przez kilka wieczorów konstruowali specjalny „pojazd” Misiek ma wózek i może biegać. Początkowo baliśmy się, jak sobie poradzi, czy nie będzie się tego wózka bał ? Zupełnie niepotrzebnie, Misiek posadzony pierwszy raz na wózku, zanim się obejrzeliśmy był już przy drzwiach – on chciał iść na spacer. Przednimi, zdrowymi nogami przebierał tak prędko, że nie mogliśmy za nim nadążyć. Tak, jakby rozumiał, że to jest jego szansa na w miarę normalne psie (ale już nie pieskie) życie. Obwąchiwał każdy krzaczek – przez ponad miesiąc nie był przecież na spacerze! A my cieszyliśmy się tak bardzo, że on może się nareszcie normalnie poruszać. Już na pierwszym spacerze gnał na tym wózku tak, że musieliśmy trzymać go na długiej smyczy, bo baliśmy się, że go nie dogonimy. Wzbudził oczywiście niesamowitą sensację na ulicy ale teraz wszyscy w okolicy już go doskonale znają. Misiek biega tak, że nie sposób mu uciec. O ile jeszcze klucząc między drzewami mamy jakąś szansę, o tyle na prostej jest bezkonkurencyjny. A za to, że mu próbujemy uciekać karze nas podgryzając i szczypiąc po nogach. W wyścigu za piłką żaden pies nie ma szans – Misiek biegnie tak szybko, a warczy przy tym tak, że nawet jak się któryś nieopatrznie wyrwie, to zaraz rezygnuje i Misiek szczęśliwy dopada piłkę. Jak chce wyjść na spacer, to tak długo wali łapą w bramę, aż się ktoś zlituje i zabierze go na ten upragniony spacer. A jak tylko zobaczy, że ktoś idzie w stronę furtki, biegnie aż dudni pod nim ziemia i oczywiście nie przepuści okazji, żeby wyjść na spacer. Znają go już wszyscy bliżsi i dalsi sąsiedzi, a spacer z Misiem trwa godzinami, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto chce go pogłaskać, zapytać o jego historie, a Misio już wtedy doskonale wie, jak wyłudzić jakiś smakołyk! Biega z dziećmi z okolicy a piłki aportuje, jak żaden inny pies. Gdyby Misiek był człowiekiem prawo jazdy miałby nie dłużej niż trzy dni. Zapomina zupełnie o tym wózku i ciągle w coś uderza. Ostatnio ganiając się z innymi psami wjechał w garaż z takim impetem, że wózek rozpadł się na kawałki! Misio występował w telewizji, miał sesje zdjęciowe do gazet i chyba powoli czuje się już gwiazdą! Dzięki „sławie” Misia zgłosiło się do nas kilka osób mających pieski po wypadkach i również dla nich udało się nam zrobić wózki. Jednak żaden z tych psiaków nie reaguje na widok wózka tak, jak on: szczeka, piszczy, podskakuje. Byle szybciej, byle już mógł pędzić! Jest psem, który zrobi z nami wszystko, wszędzie chce pojechać, zawsze jest zadowolony, a jego roześmiany pysk przypomina delfina. Wózek w niczym mu nie przeszkadza, nawet w jeżdżeniu po schodach. Misio jest z nami już 10 miesięcy i oczywiście uważa, że jest najważniejszy na całym podwórku. Do miski nie dopuści innego psa, jak pojawi się w naszym domu jakąś nowa suczka adoruje ją i biega za nią po całym podwórku jeżdżąc nam i innym psom po nogach ! Wydaje się nam, że Misio jest szczęśliwy !

Do tej historii życie dopisało niestety smutne zakończenie. Postanowiliśmy jednak historię tego dzielnego psiaka umieścić na naszej stronie. Żeby pokazać, że nawet kaleki pies może sobie świetnie radzić i żeby, chociaż w ten sposób, pozostał wśród nas. 2 sierpnia 2003 roku Misio niestety pożegnał się z nami …Był z nami tylko półtora roku, choć wydawało się, że będzie z nami zawsze. Tyle życia, radości i energii wnosił w nasze życie. I mimo, iż minęło już tyle czasu, pisząc tę historię nadal nie mogę powstrzymać łez. Czasem bywał trochę kłopotliwy, wymagał częstych kąpieli, sadzania na wózek, wiecznie trzeba było sprzątać. Ale nigdy nie uważaliśmy tego za uciążliwość – to była cena za możliwość przebywania z tym wyjątkowym zwierzakiem. Bo, że Misio był wyjątkowy przyznawał każdy, kto choć raz miał z nim kontakt. Wiecznie radosny, wiecznie gdzieś pędził ale chyba właśnie za tą energię, która rozsadzała go na każdym kroku, zapłacił najwyższą cenę – jego serduszko nie wytrzymało. Zadajemy sobie do dziś pytanie, czy mogło być inaczej? Czy, gdyby tak nie biegał, nie szalał do dziś byłby z nami? Ale może właśnie tak wolał żyć: nie czując ograniczeń, jakie nakładało na niego jego kalectwo? A my? Ciągle zadajemy sobie pytanie, dlaczego był u nas tak krótko… Czasem wydaje się nam, że słyszymy poskrzypywanie jego wózeczka, kiedy przejeżdżał pod oknem….. Strasznie nam ciebie brak, Misiu…. Ale ty pewnie o tym dobrze wiesz. Biegasz sobie zapewne na zdrowych łapkach po zielonej łące w psim niebie i popatrujesz, co tu na dole robią twoi kumple.

Zapożyczone od Fundacji Azyl

12 listopada 2010

Kiedy Sid poznał Teddy...

Witajcie! 
Jestem Sid - siedmioletni Owczarek Niemiecki. Mam cudowne życie. Mieszkam razem z młodym małżeństwem, codziennie dostaję pełną miskę jedzonka, mam pełno zabawek... Ach to jest życie! 
Tylko, że dzisiaj rano wszystko się zmieniło.
Obudziłem się bardzo szczęśliwy lecz nieco zmęczony, była dopiero godzina 11.00!!! Położyłem się do legowiska i już miałem zasnąć, gdy nagle coś małego i białego jak huragan przedarło się przez dom, wpadło do mojego legowiska i zaczęło mi się przyglądać małymi i czarnymi oczkami.
- Sid! Poznaj Teddy, Twoją nową koleżankę.- powiedziała z uśmiechem moja pani- jest Labradorem- dodała, a ja myślałem, że zemdleję.
- Co?! Nieeeee!- jąkałem- Pańciu zrobię co chcesz, ale nie mów mi, że ona będzie z nami mieszkać.
- Sid, daj spokój. Będzie dobrze.. nie martw się- pocieszyła mnie i pogłaskała, a potem poszła.
Siedząc w miejscu usłyszałem cienki głosik:
- Duuuży jesteś - powiedziała niezbyt mądra istotka zwana Teddy i dodała - Patrz! Patrz! Mój ogon ucieka! Dorwę Cię ogonku! - po tych słowach zaczęła gonić swój ogon i zniknęła gdzieś, za drzwiami.
Wykorzystując chwilkę ciszy uznałem, że muszę się z tą sytuacją dobrze przespać...
W nocy obudził mnie głos Teddy:
- Sid... Siduś brzuch mnie boli, niedobrze mi - powiedziała i osunęła się na ziemię.
Od razu zaalarmowałem sytuację głośnym szczekaniem. Przybiegła moja pani. Bez zbędnych pytań wzięła Teddy na ręce, obudziła swojego męża, zawołała mnie i szybko pojechaliśmy do psiego lekarza. Na miejscu Teddy została podłączona do urządzenia z taką wodą, to się chyba nazywa korplówka. Mała dalej leżała bez ruchu... 
W tym momencie zdałem sobie sprawę, że mała Teddy jest dla mnie bardzo ważna i że chcę, aby była przy mnie jak najdłużej. Na szczęście mała się obudziła i powiedziała:
- Siduś.. dziękuję.
A ja popłakałem się jak małe dziecko.
Po zaistniałej sytuacji wróciliśmy do domu. Lekarz powiedział, że Teddy była zestresowana dlatego zemdlała. A ja wiem, że Teddy jest dla mnie najważniejsza, i że będę ją chronił do końca swych dni...


Autor: Adrianna Zalewska

8 listopada 2010